Zdecydowałam. Idę. Kupić.
Wkładam zatem zakupy do koszyka wg listy:
-
nieodkręcalne słoiki
-
trudne do aplikowania silikony
-
gruboskórne ogórki
-
plastry na rany
-
gra “Pozory”
-
3 zgrzewki wody niedowniesienia
-
wieczniepalące świeczki
-
samotne wieczory
-
składniki na sałatkę z Michałków
-
sok bimbrowy
Bez jaj.
Próbuję przewidzieć co ugotować na jutro.
Czym nakarmić spotkanych ludzi.
Cóż mogę powiedzieć:
śniadania nie będzie, bo musiałaby być kolacja.
Na obiad z wymienionych wyżej składników ugotuję NIC.
A na deser nie będzie lodzika.
To dopiero talent kulinarny. Ale podobno dobry kucharz potrafi ugotować coś z niczego. Ci co znają mnie lepiej powiedzieliby, że trudno osądzić, czy gotuję lepiej niż całuję.
Poproszę zatem przepis na to jak z tak chujowych składników ugotować coś dobrego. Albo zajmę się tym co faktycznie wychodzi mi lepiej. Ale z drugiej strony – ile można wszystkich zadowalać.
W moim sklepie z tygodnia na tydzień przybywa asortymentu jak wyżej, a każde kolejne zakupy uczą nie tylko tego, że trzeba mądrze lokować kapitał, ale także tego, że nie ma co polegać na dostawcach. Prędzej lub później – odejdą.
A, zakupione produkty najlepiej skonsumować od razu – jeśli ich nie wypierdolisz to szybko się przeterminują.